literature

SasoDei - HLzCP

Deviation Actions

hoshiss's avatar
By
Published:
2.3K Views

Literature Text

HISTORIA LALKI Z CHIŃSKIEJ PORCELANY


Jak to jest być nieczułym niemal na wszystko?
Wiele osób w tym momencie zapewne uniesie dumnie głowę, zmruży wzniośle oczy i otworzy karminowe usteczka, oświadczając wszem i wobec, że im się to udało. Że nie ruszy ich nic ani nikt. I cóż za głupota, bo gdy tylko wytknąć im jeden, jedyny błąd, obrażają się i zamykają w sobie. I wówczas można stanąć nad nimi i zapytać: „I cóż, takiś odporny, człowieku głupiutki?”. A człowiek zawarczy, wysunie pazurki i podrapie po twarzy, że ośmielono się zakłócić jego spokój wewnętrzny oraz zbyt wygodnie wysnutą samoocenę.
Powtórzmy więc owe pytanie, tak dla utrwalenia: jak to jest, być tak nieczułym, nie zwracać uwagę na ból, na wszelkie nieprzyjemności, a także na rozkosze cielesne? No, i na zapewne gorącą herbatę, która właśnie wylała się komuś na nogi...
- Przepraszam, Sasori-san! – Wielkie, niebieskie oko ze zbyt długimi – jak na mężczyznę – rzęsami wpatrywało się w nieruchome, brązowe źrenice, wręcz domagając się jakiejś reakcji ze strony ich właściciela. Ale co takiego owe oko zaobserwować mogło? Co wrażliwe ucho mogło usłyszeć? Miał go teraz uderzyć, nakrzyczeć czy po prostu wstać i zostawić go samego? Czy takie właśnie marzenia tłukły się w blond główce?
Spojrzał na swoje kolana. Tylko po zaciemnieniu materiału mógł wywnioskować, że były mokre. Nie czuł wilgoci, nic podobnego. Ani tym bardziej gorąca. Nie było nic...
- Jesteś irytujący, Deidara – oznajmił chłodno, podnosząc się i ściągając z siebie mokry płaszcz.
To, dlaczego blondyn miał tak uradowaną minę, jakby był z czegoś cholernie zadowolony, pozostało dla niego tajemnicą.


Teraz mała odmiana. Odłóżmy temat tego, jak można być tak nieczułym. Zajmijmy się tym, co jednak było postrzegane przez osobę tak dumną, jaką był Akasuna no Sasori.
Mimo tak niewrażliwego ciała jego dusza odbierała emocje – zarówno te podstawowe, jak i bardziej złożone. Można nawet powiedzieć, że był w stanie kochać – tak, jego marionetki były dla niego wszystkim. Każda miała swe miejsce w jego piwnicy, a gdy tylko któraś jakimś cudem przewróciła się lub spadła, z niezwykłą starannością oraz troską wypisaną w czynach zajmował się uszczerbkiem. Deidara już pierwszego dnia ich współpracy został nauczony, że między jego dłońmi a dziełami lalkarza ma się znajdować nieskracalny dystans – ba, zabronione mu nawet zostało zbliżanie się do szarych, obdrapanych drzwiczek, które prowadziły do małego pomieszczenia, będącego domem dla marionetek. I czasem tylko wielkie, niebieskie oko spoglądało ku niemu z jakimś dziwnym smutkiem, gdy stukot jego drewnianego ciała na stopniach obwieszczał, że znowu schodzi do swojego małego laboratorium sztuki.
„Znowu”? Tego słowa przez cały czas uparcie i jakże optymistycznie używał Deidara. Według niego lalkarz ZNOWU schodził na dół. Zdaniem Sasoriego – co jakiś czas ZNOWU szedł na górę, by wypełnić jakąś misję. I tak właśnie powstawały między nimi nici nieporozumień, wszelakich kłótni oraz ogólnej niechęci do tej drugiej osoby.
Nie wiadomo, czy minął już rok, czy może tylko dziesięć miesięcy, a może był to jeszcze inny odcinek czasu. W każdym razie – pewnego chłodnego, wrześniowego dnia nastąpiła chwila niezwykła. Otóż, gdy blondyn z jakąś cichą, dość bezsensowną nadzieją zapukał w obdrapane drzwi, te uchyliły się po niespełna minucie. Było to nie lada zaskoczenie, gdyż zazwyczaj po takim pukaniu trzeba było odczekać co najmniej pół godziny, aż znudzona, zamyślona twarz lalkarza wyjrzała z małego pomieszczenia, pytając chłodno, co jest powodem, dla którego Deidara mu przeszkadza. A  teraz, po tych kilkudziesięciu sekundach, w ciemności błysnęły brązowe oczy oraz szczupła, drewniana dłoń, która kiwnęła lekko w jego kierunku, oznajmiając, iż ma podejść.
Lalkarz zapewne sam nie wiedział do końca, dlaczego właśnie w owej chwili pozwolił Deidarze zbezcześcić swym wzrokiem jego kaplicę, jego świątynię, jego największe sacrum. A tym bardziej nie wiedział, dlaczego sam odsunął się, przepuszczając go w drzwiach, by uczynił krok swoją nad wyraz delikatną, choć wciąż obcą stopą. W milczeniu wsłuchiwał się w odgłos delikatnych stąpnięć chudych palców, na których się poruszał. Zresztą – czy słowa były teraz takie potrzebne? Sasori był przyzwyczajony do tej ciszy, która pozwalała mu ochłonąć i poskładać myśli. Co jakiś czas tylko była zakłócana jakimś przypadkowym wybuchem ze strony jego partnera, ale to i tak nie było równe słowom.
- Dlaczego są smutne, Sasori-san?
Były to pierwsze słowa, które zabrzmiały w tej piwniczce od ponad piętnastu lat. Inaczej – odkąd została zbudowana, a lalki odnalazły w niej swój dom, swoje miejsce bytu.
Drgnął lekko i rzucił szybkie spojrzenie swym najukochańszym dziełom, jak gdyby chcąc sprawdzić, czy zbyt głośny jak na to miejsce głos blondyna nie zrobił im krzywdy. Jeżeli już się zastanowić nad czymś tak absurdalnym i niedorzecznym, jakim było użycie tutaj mowy, to powinien to być ledwie dosłyszalny szept, pozwalający jego marionetkom spać w spokoju. A tak, pytanie jego partnera zawisło w powietrzu, niczym gęsty dym, obijając się od ścian i za nic nie chcąc ulecieć przez szpary w drzwiach. Okien bowiem tutaj nie było.
- Nie są smutne. Są idealne. Idealne lalki nie mogą odczuwać emocji, Deidara – powiedział szeptem, spoglądając na swą sztukę z czymś, co można nazwać swego rodzaju czułością.
- Dlatego właśnie są smutne, un.
To był pierwszy i ostatni raz, kiedy bose stopy z krwi i kości zatańczyły na pokrytej kurzem posadzce, w tej ciemnej, ciasnej piwniczce, która z niewiadomych powodów wydała się nagle niesamowicie przygnębiająca.


Mijały kolejne tygodnie, a oni żyli razem ze sobą, jednocześnie żyjąc osobno. Dzieliło ich te dziewięć piekielnych stopni, które prowadziły do piwnicy. Deidara, żyjąc samotnie na górze, miał masę czasu na rozmyślania. Siadał zawsze na oknie i przyglądał się górskim skałom, okalającym ich siedzibę główną. W ciągu lata mógł obserwować tutaj ptaki, które wznosiły się dzielnie ku górze, z migotliwą szybkością odbijając od swych piór refleksy słońca, by następnie opadać miękko w dół. Blondyn do tego stopnia polubił owe pierzaste stworzenia, że stały się one głównym tematem jego sztuki.
Ale z dnia na dzień zaczęło się robić coraz zimniej i coraz ciemniej, a Sasori coraz dłużej siedział w swej piwnicy. Wiązało się to z tym, że mieli akurat teraz wyjątkowo mało misji, ale w tym blondyn też usiłował znaleźć jakieś porównanie z obecnymi zjawiskami za oknem. I może to wszystko na raz, to całe nagłe przygnębienie spowodowane tyloma nieprzyjaznymi zmianami skłoniło Deidarę, by ponownie z własnej woli zapukał w obdrapane drzwiczki.
Czekał dłużej niż ostatnim razem. I nie dziwiło go to specjalnie – po tym, jak ostatnim razem obraził jego lalki, ich relacje oziębiły się o kilka stopni. O ile to w ogóle było możliwe, jeżeli biorąc pod uwagę, że Sasori zawsze był chłodny w stosunku do niego.
Po kilkunastu minutach lalkarz wyszedł z pokoiku, porządnie zirytowany, że mu przeszkadzają. Spojrzał na niego, zaciskając drewniane palce i domagając się natychmiastowego wyjaśnienia – co, jak i dlaczego. A cóż wtedy mógł rzec Deidara? Że czuje niepokój spowodowany tak nagłym oziębieniem? Że czuje się samotny, że nie ma z kim porozmawiać? Że za oknem nie ma ptaków i nie ma na czym wzorować swej sztuki? Słowa zamarły. Żadne nie pasowały.
Więc stali tak, wpatrując się w siebie nieruchomo. I czas jakby się zatrzymał. Wszystko skostniało, nie odczuwalny był żaden ruch. Ile to minęło? Trzydzieści sekund czy pół godziny? Nie wiadomo. Stali wciąż, przyglądając się jeden drugiemu, chłonąc nawzajem każdy swój szczegół. Każda rysa na twarzy, każdy najcieńszy włos został utrwalony w pamięci.
Oboje to odczuli, że właśnie w tej chwili została zawarta między nimi swego rodzaju więź.
Ten wieczór był inny. Chyba po raz pierwszy, odkąd Deidara dołączył do organizacji, Sasori spędził noc na górze. Chociaż obydwoje milczeli, zatopieni we własnych myślach, to byli doskonale świadomi tego drugiego, znajdującego się teraz tak blisko, jak jeszcze nigdy.
I gdy w końcu blond włosy chłopak usnął na ziemi, oparty o ścianę, z przechyloną głową i strużką śliny spływającą po brodzie, lalkarz po prostu podszedł do niego, unosząc jego ciało do góry i kładąc je na łóżku. Przyszło mu to z łatwością, gdyż nie odczuwał jakiegokolwiek oporu ze strony swych mięśni, gdy go podnosił. Tak samo, jak i nie odczuwał jego ciepła...
Chyba po raz pierwszy w życiu pomyślał, że bycie drewnianą kukłą może nie być do końca tak piękne, jak sobie wyobrażał.


To już było pewne, że tamta noc nie zmieniła nic, zmieniając jednocześnie wszystko. Sasori dalej siedział w swej piwnicy, majstrując przy lalkach. Z tą tylko różnicą, że miał zapalone światło. Było to dość niezwykłe, gdyż lalkarz zawsze siedział w ciemnościach, ze względu na to, że jego oczy nie miały żadnych ograniczeń, jeżeli chodzi o widoczność. A teraz nagle zapragnął, by to małe pomieszczenie zostało oświetlone, wprowadzając połysk na gładkich twarzach wszystkich lalek.
Mimo, że miały połysk, to wciąż nie odzwierciedlały żadnych emocji.
I wówczas stała się rzecz wręcz nieprzystająca, nieprzyswajalna przez umysł lalkarza. Zerwał się zza biurka, przy którym pracował, po czym chwycił swą najpiękniejszą marionetkę i jął tak długo uderzać dłutem w jej twarz, aż kąciki ust nie opadły wyraźnie ku dole, a brwi nie wykrzywiły się boleśnie. Dopiero wówczas spojrzał na nią i jakby na nowo odkrył sztukę wieczności.
Tym razem nie zawołał Deidary. Sam wyszedł z pomieszczenia. Było to też coś kompletnie niespotykanego, że wychodził z własnej woli, bez polecenia swego partnera. I może właśnie dlatego blondyn był tak przerażony.
Sasori bez słowa wyciągnął przez siebie poprawioną lalkę.
Deidara ujął ją delikatnie, jak gdyby była z kruchego, zielonego szkła. Obejrzał ją dokładnie, z niespotykaną wręcz fascynacją badając wzrokiem każdy jej najmniejszy szczegół. A już w szczególności skupił się na jej świeżo zrobionej mimice.
A później spojrzał mu prosto w oczy i wstał, wyciągając przed siebie dłoń i celując w niego wskazującym palcem.
- Danna – oświadczył krótko.
Sasori skinął głową na znak, że zgadza się, by został tak nazwany. Jakkolwiek blondyn sobie ten zwrot tłumaczył – jego spojrzenie było tak zawzięte, tak poważne, że lalkarz po prostu nie miał ochoty się kłócić o coś tak nieistotnego, jak owa właśnie nazwa.
To była druga noc, której Sasori no Danna nie spędził w swej piwnicy, a zarówno pierwsza, kiedy jedna z jego lalek nie wróciła do swego rodzinnego domu, odnajdując swój własny, tuż nad łóżkiem Deidary.


Była tolerancja. Deidara szanował Sasoriego, Sasori szanował Deidarę. Glina nie rywalizowała już z drewnem, ptaki nie skrzeczały na widok lalek. I na takich warunkach ich znajomość mogłaby się utrzymać aż do końca, gdyby pewnego, niezwykle zimnego dnia rzeźbiarz po prostu nie zachorował.
Wówczas władca marionetek nie siedział w piwnicy już w ogóle. Swoje narzędzia przyniósł na górę i tam próbował tworzyć, ale to już nie było to samo. Więc ze skrywaną irytacją siedział na krześle, tuż przy prostym, twardym łóżku, wpatrując się w krajobraz za oknem.
Kątem oka dostrzegł słabą, drżącą dłoń, która niepewnie wysunęła się w jego kierunku, zaciskając się na płaszczu. Nie czuł jej, ale mimo wszystko – była...
- Sasori no Danna... – Głośny, dość długo trwający kaszel rozniósł się po pokoju. Lalkarz cierpliwie czekał, przyglądając mu się uważnie. – Idź tworzyć, danna. Poradzę sobie, un.
- Zamknij się i leż – odrzekł chłodno starszy artysta, ponownie spoglądając za okno.
Co mógł zrobić? Nie mógł nic. Nie mógł zmierzyć jego gorączki. Nie mógł sprawić, by drżąca z zimna dłoń została ogrzana. Był tylko nieczułą na wszelaki dotyk istotą z drewna. Ani nie marionetką, ani nie człowiekiem.
Czym więc był?
Tego nawet on sam nie wiedział.
Ale w momentach, kiedy tak patrzył na te wpół przymknięte, błyszczące, błękitne oko, okalane niesamowicie długimi rzęsami, miał ochotę nazwać się istotą ludzką. Choćby tylko po to, by nie czuć się innym niż ten kruchy chłopak, leżący obok niego, zaciskający słabo dłoń na jego płaszczu, jakby czekając na jakąś bardziej konkretną reakcję. I nie doczekałby się jej, gdyby te właśnie pragnienia nie krążyły po głowie lalkarza.
Przysunął się bliżej i chwycił jego rękę. Zauważył, że drgnął lekko, ale nie szarpał się. Kierując się widokiem naciskanej skóry wywnioskował, że ściskał go mocno. Może nawet za mocno? Ale blondyn nie protestował, tylko zamknął oczy i westchnął.
To, dlaczego na niezdrowo zarumienionej twarzy zagościł wyraz błogiej ulgi, chyba stanie się kolejną tajemnicą.
Nastał dzień, kiedy Deidara wyzdrowiał. Relacje tych dwojga można by teraz przedstawić na planszy, na której były pola takie jak „niechęć”, „sympatia”, „nienawiść”, „miłość” i inne. Podczas choroby blondyna obydwoje stali na słowie „partnerstwo”, lecz gdy tylko rzeźbiarz poczuł się lepiej, drewniane nogi zaczęły cofać się na dotychczasową „obojętność”. Nie pozwoliły mu na to smukłe, ojęzyczone dłonie, które z każdą taką próbą powrotu ciągnęły go za poły płaszcza, zmuszając, aby stał obok niego jako właśnie partner. I chcąc czy też nie chcąc lalkarz musiał przyznać, że chyba rzeczywiście wolał, aby ich relacje odbywały się na tym właśnie stopniu.
- Sasori no Danna, dlaczego ty tak bardzo chcesz żyć w odosobnieniu od wszelakich uczuć, un? – pytał blondyn za każdym razem, gdy tylko lalkarz usiłował ponownie wymknąć się na poprzednie pole. Czy spodziewał się odpowiedzi? Nigdy. Świadomość, że nigdy jej nie otrzyma, kłusowała obok niego niczym wiotki, lecz wciąż wyraźny cień.
Lalkarz był po prostu niedostępny i nieuchwytny dla delikatnych, ludzkich dłoni.
Co nie oznaczało, że był taki sam dla kawałka nieczułego drewna. Czasem, gdy zamykał się w swe piwnicy, po prostu brał swoje lalki na ręce bądź na kolana i mówił. Opowiadał, obrazował, pytał. O rzeczach istotnych i tych mało ważnych. Po prostu o wszystkim. A marionetki słuchały w milczeniu, spoglądając na niego dużymi, martwymi oczami, w których Sasori tak desperacko wyszukiwał choć krztyny zrozumienia. Choćby jednego srebrnego ząbka do klucza, którego potrzebował, by móc go przekręcić w zamku naznaczonym wielkim, kaligrafowanym słowem „człowiek”.
Czy żałował? Tego, że zamienił siebie w marionetkę? Chociaż pamiętał, że myślał nad tym kilka lat, to teraz wydał mu się to tylko durny, bezmyślny wyskok pod wpływem emocji. Można więc śmiało rzec, że żałował, chociaż lalkarz w życiu się do tego nie przyzna. Prędzej już powiedziałby, że „to nie jest do końca takie wygodne”. Ale nigdy, że żałował.
Sasori ogółem nie mówił wielu, naprawdę wielu rzeczy. A blondyn lubił pytać. Zawsze wtedy, gdy lalkarz jednak miał ochotę spędzić wieczór na górze, w pokoiku oświetlonym małą lampką nocną, wysyłającą słabe, choć naprawdę piękne refleksy światła po obdrapanych ścianach.
O co rzeźbiarz pytał? A o pogodę, o poglądy na sztukę, o nową misję, o pozostałych członków Akatsuki, o ich cele, o słuszność, o sprawiedliwość, o śmierć i o życie. Owy nieprzewidywalny artysta naprawdę lubił mówić, a Skorpion po jakimś czasie musiał przyznać, że lubi słuchać. Nie samego sensu, oczywiście, o ile wypowiedzi takowy posiadały. Nie barwy głosu, która była praktycznie taka, jak każda inna. On lubił słuchać człowieka. Po prostu chciał słyszeć, że coś się dzieje. A raczej... nic się nie dzieje. Coś by się działo wówczas, gdyby Deidara nagle umilkł, odwracając twarz ku oknie i zwiesiwszy swe delikatne, dziewczęce usta, po czym – o bogowie! – ucichł i nie powiedział ani słowa. Dopiero to byłoby sygnałem, że coś się stało, coś, czym należy by się przejąć. I chociaż Sasori uporczywie wmawiałby sobie, że nic go to nie obchodzi, to tak naprawdę zaniepokoiłby się swoim partnerem. Partnerem...
Dziwne to słowo, naprawdę.
Lecz jeszcze dziwniejsze padło, gdy Deidara siedział na łóżku i wpatrywał się w niego uważnie, jak gdyby był nie z drewna, lecz z jakiejś starej, chińskiej porcelany z bogatym zdobieniem, tak pięknej, lecz tak kruchej i należało ją chłonąć spojrzeniem, aż się nie rozpadła.
- Sasori no Danna, a czy ty... kochałeś kiedyś... kogoś...? – Ciche, niepewne pytanie zawisło w powietrzu między nimi, tworząc jakby wielką chmurę nieprzyjemnego, szarego dymu.
Zgrzyt idealnie wykonanych zębów, bez żadnych uszczerbków ze strony nieistniejących dla lalkarza chorób.
- Śpij, Deidara. Jeszcze nie wyzdrowiałeś – Chłodna, och, jakże chłodna odpowiedź! Idealnie opanowana i sprecyzowana tak, by blondyn zrozumiał, po jak cienkim lodzie kroczy.
I może właśnie dlatego rzeźbiarz postanowił mówić dalej.
- Lubię cię, un - szepnął cicho, podnosząc się z łóżka i siadając obok niego, na ziemi. Ujął jego drewnianą dłoń w swoją i delikatnie ją ścisnął, jak gdyby doszukując się od niej ludzkiego ciepła. – Naprawdę cię lubię.
- Nie wiem, czy mam się z tego cieszyć – rzekł cicho, wstając i wyszarpując rękę, krocząc ku chłodnej i zimnej piwnicy, zostawiając jasnowłosą osóbkę z wyrazem dziecięcego zdumienia na twarzy.
Te smutne, niebieskie oko będzie go prześladować aż do śmierci.


I cóż teraz? Co z pytaniem, które dalej wisi w tamtym małym, szarym pokoiku Deidary? Co z nim? Dlaczego wtedy na nie nie odpowiedział? Wtedy, kiedy mógł? Wtedy, gdy jeszcze dało się cos zapoczątkować, uratować coś? Dlaczego zakończył coś, co się jeszcze nie zaczęło?
Nie wiedział. Ani w tej, ani w następnych nanosekundach.
- Ja naprawdę lubię swoje lalki...


Jak na komendę wszystkie półki zarwały się, sprawiając, że liczne lalki z głośnym trzaskiem spadły na zimną posadzkę, niszcząc się i krusząc. Nie było sensu, by istniały dalej...


Mówili, że go nie ma. Że zniknął. On twierdził inaczej. Mówił, że umarł. Umarł? Jak lalka mogła umrzeć? Na to pytanie sam nie potrafił odpowiedzieć. Ale czuł, że Sasori był czymś więcej, niż tylko lalką. A nawet, jeżeli jednak prawidłowym stwierdzeniem było nazwanie go kawałkiem drewna, to Deidara postanowił nadać owemu stwierdzeniu nowy dopisek.
- Ja... Naprawdę cię lubiłem, Danna – szepnął cicho, odkładając na bok brązowy, nieco poblakły dziennik. – Dla mnie byłeś najdelikatniejszym odłamkiem chińskiej porcelany.
Tylko po śmierci będziemy w stanie odgadnąć to, czego nie można było dojrzeć za życia. I jakże niefortunnie, że wówczas nie mamy już okazji powiedzieć tego komukolwiek...
I naprawdę szkoda, że Deidara nie miał okazji przyjrzeć się dobrze ostatnim dziełom swego Mistrza. Może wówczas ujrzałby, że mają złote włosy i niespotykane, niezwykle niebieskie oczy...
SasoDei ze specjalną dedykacją dla :iconkyuubimylove:. Wybacz, że tak długo, ale ja ostatnio w ogóle jakoś nie miałam nastroju, by tworzyć... Ani by siedzieć na komputerze ^^'. A teraz módlmy się, byśmy sie za kilka dni mogły spotkać!
Tylko się końca nie czepiać, że wygląda jak niewygląd. Ja to wiem.
© 2008 - 2024 hoshiss
Comments63
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
PaniDalloway's avatar
genialne, wiesz? takie finezyjne, a jednocześnie ze świetnym zakończeniem. też piszę sasodei i chciałbym kiedyś umieć pisać tak jak ty xD